Rozmowa z Barbarą Marcinkowską wiolonczelistką, profesorem Konserwatorium w Wersalu.
Jak to się stało, że w trakcie pięknie rozwijającej się kariery w Polsce, nagle znika Pani ze środowiska i przenosi do Francji. Przecież była Pani uznaną wiolonczelistką-solistką, koncertmistrzem orkiestry PR, członkiem Tria Warszawskiego, artystką występującą na wielu estradach.
– O moim przeniesieniu się do Francji zadecydował właściwie splot przypadków. Po kilku latach działalności zawodowej doszłam do takiego punktu, że należało coś zmienić. Narastający niepokój artystyczny” podpowiadał mi, że muszę jeszcze pracować nad własnym rozwojem, że studia odbyte w Akademii Muzycznej w Warszawie u świetnego wiolonczelisty prof. Arnolda Rezlera i rozwijająca się dość obiecująco działalność koncertowa, to wszystko za miałoby stać się ,,muzykiem wyzwolonym”.
– Na własny koszt wyjechałam początkowo do Sieny, na kurs mistrzowski do wielkiego wiolonczelisty André Navarry. Tam znalazłam się W gronie 70 wiolonczelistów z całego świata, i po trudnym egzaminie dostałam
się na kurs. Tam też, zupełnie przypadkowo, poznałam kompozytora polskiego Aleksandra Tansmana, który utwierdził mnie w celowości postępowania.
– Fascynacja Navarra, wielkim artystą i pedagogiem, spowodowała, że pracę nad wiolonczelą rozpoczęłam jakby od początku: granie na pustych strunach, korekta ręki itd. Każdy smyczkowiec wie, co to znaczy. W Sienie Barbara Marcinkowska poczułam, że narodziłam się po raz wtóry. Potem otrzymałam stypendium na naukę u Navarry w Konserwatorium Paryskim. Stałam się po raz drugi studentką.
– W Paryżu chłonęłam wszystko, co było związane z muzyką i sztuką: chodziłam na koncerty, wystawy sztuk plastycznych, szlifowałam język francuski. Paryż jest idealnym miejscem pod tym względem. Tam wreszcie mogłam rozwinąć swe zainteresowania malarskie, które miałam od dzieciństwa. Równolegle z pracą nad wiolonczelą rozpoczęłam studia malarskie. Uważałam i uważam nadal, że malarstwo jest bardzo pomocne muzykowi. Przecież kolorystyka malarska jest bliska kolorystyce muzycznej. Paul Klee jest moim mistrzem
malarskim, a jak wiadomo, był on także skrzypkiem. W jego malarstwie jest wiele muzyki: jest rytm, kolorystyka, forma. To jakby prowadzi do syntezy sztuk. Jak sądzę, malarstwo poszerzyło moje środki wyrazu muzycznego. Teraz mogę, jak mi się wydaje, grać na wiolonczeli ,,malarsko”.
Czyli w Paryżu studiowała Pani wiolonczelę i malarstwo. Ale słyszałem, że na Sorbonie obroniła Pani także pracę doktorską?
– Moje studia na Sorbonie i praca doktorska to konsekwencja fascynacji sztuką wiolonczelową i pedagogiczna Navarry. Navarra był bodaj największym wiolonczelistą francuskim. Stworzył nowoczesny styl wiolonczelowy i system pedagogiczny o ile tak można powiedzieć. Musiałam, miałam taką potrzebę. przelać na papier to, czego uczył Navarra. On nie zostawił po sobie żadnego śladu pisanego, a wykształcił setki uczniów, którzy stanowią teraz czołówkę światową.
Czego konkretnie dotyczyła Pani dysertacja na Sorbonie?
– Jest to praca pod tytułem: André Navarra – wielki interpretator wiolonczelista, szczyt pedagogiki we Francji”. Praca dzieli się na dwie części. W pierwszej. obok syntetycznego tła historycznego, tłumaczę pedagogikę i technikę smyczkowa Navarry. w drugiej
– Poruszam problemy interpretacyjne i propozycje muzyczne Navarry.
Słyszałem, że niespokojny duch” kazał się Pani zajmować nawet jogą?
– Tak, zajmowałam się jogą, by poznać ciało. Przecież grając na wiolonczeli, grać musi także ciało muzyka. W pewnym sensie granie na instrumencie jest pracą fizyczna. Harmonia ruchów ciała wpływa na harmonię muzyki. Oczywiście mówię w dużym uproszczeniu, ale sprawa jest chyba jasna.
Jest Pani koncertującą artystką, występuje jako solistka, kameralistka, a również poświęca się pracy pedagogicznej…
– Na brak zajęć nie narzekam. Daję prawykonania utworów współczesnych. Z dużym powodzeniem wykonywałam m.in. świetne utwory Piotra Mossa, polskiego kompozytora osiadłego w Paryżu i twórców francuskich. Do pedagogiki wciągnął mnie znakomity skrzy- pek Ivry Gitlis, z którym prowadzę letnie kursy mistrzowskie w Camerata de Rouen. Natomiast moje częste występy z zespołem Versaille” doprowadziły do tego, że otrzymałam profesure w Konserwatorium Wersalskim. W tym, jednym z najstarszych konserwatoriów francuskich. jestem jedynym pedagogiem pochodzenia niefrancuskiego w historii uczelni.
Na zakończenie dodajmy, że nagrywa Pani. płyty dla różnych firm a kalendarz koncertowy wypełniony ma Pani na najbliższy okres występami w Hiszpanii, Niemczech i Francji. Dziękuję za rozmowę.
Artykuł SŁOWO DZIENNIK KATOLICKI 19-20-21 marca 1993 r.
Notował STANISŁAW DYBOWSKI