Barbara Marcinkowska, urodzona w Warszawie w rodzinie muzyków, absolwentka Akademii Muzycznej w Warszawie w klasie Arnolda Rezlera, mieszka i pracuje w Paryżu. Jeszcze w czasie studiów grała w Zespole Kameralistów Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Karola Teutscha, będąc równocześnie koncertmistrzynią Orkiestry Polskiego Radia w Warszawie pod kierownictwem Stefana Rachonia. Była założycielką Tria Warszawskiego (Krystyna Borucińska, Julia Jakimowicz, Barbara Marcinkowska), z którym koncertowała w Europie jeszcze w latach osiemdziesiątych, dokonywała nagrań radiowych i płytowych.
– Mile wspominam tamte czasy. Pamiętam zwłaszcza mój pierwszy wyjazd zagraniczny z Zespołem Karola Teutscha do Libanu na Festiwal w Baalbek i ostatni koncert z Triem w Santa Cecilia w Rzymie, chyba w roku 1982.
W roku 1977 wyjechałaś do Paryża na dziewięciomiesięczne stypendium rządu francuskiego, aby doskonalić grę u André Navarry, jednego z najwybitniejszych wówczas francuskich wiolonczelistów i pedagogów. Dlaczego właśnie jego wybrałaś?
– Znałam go wtedy jedynie z nagrań płytowych dużo nagrywał z orkiestrą Filharmonii Czeskiej pod Karlem Ančerlem i tylko te jego płyty były wówczas dostępne w Polsce. Czułam, że jest mi koniecznie potrzebne spotkanie z jakimś wielkim mistrzem, a właśnie gra Navarry spełniała wszelkie moje wyobrażenia o dźwięku, interpretacji. Chciałam coś zmienić w mojej grze, pójść dalej. Wiedziałam intuicyjnie, że powinnam iść w tym kierunku. Navarra był wtedy od niemal 30 lat profesorem Konserwatorium w Paryżu, prowadził kursy w Accademia Musicale Chigiana w Sienie. Przyjmował pięciu-sześciu uczniów. Pojechałam na przesłuchanie do Sieny, do którego stanęło wtedy wraz ze mną 70 muzyków. Zostałam przyjęta. Przez pięć kolejnych lat przyjeżdżałam tam zwykle na miesiąc i pracowaliśmy bardzo intensywnie. Choć niezmiernie cenię i podziwiam grę Casalsa, Szafrana, du Près, to Navarrą byłam zafascynowana. Zaprzyjaźniliśmy się i spotykaliśmy się potem jeszcze przez wiele lat w Paryżu, Wiedniu, Detmold, aż do jego śmierci w roku 1988.
Mówisz, że studia u Navarry odmieniły Twoje życie, całkowicie je zrewolucjonizowały.
– Jestem o tym głęboko przekonana. Chciałam tego. Zmieniłam absolutnie całą technikę gry, rozłożyłam ją na czynniki pierwsze, zaczęłam wszystko od nowa – od pustych strun, od ułożenia ręki, od smyczkowania, od gam, pasaży. Zachwycona techniką szkoły francuskiej, jej zwinnością, giętkością, tą charakterystyczną ,,souplesse », graniem na luzie, chciałam wziąć z niej jak najwięcej. Zupełnie inaczej spojrzałam na ten instrument, na własną grę, w ogóle na muzykę. Wiolonczela ma tylko cztery struny, ale kiedy ją obejmuję, staram się wydobyć z niej całą paletę kolorów, możliwości ekspresyjnych. Otworzyły się przede mną całkiem nowe horyzonty, nowe perspektywy. Nauczyłam się grania różnych stylów, co pozwoliło mi przede wszystkim na granie na wiolonczeli solo.
W roku 1979 rozpoczęłaś studia na Sorbonie na wydziale estetyki sztuk muzycznych i plastycznych.
– Czułam, że mi to potrzebne, chciałam się rozwijać. Niezwykle wzbogaciłam się intelektualnie. Zajęłam się malarstwem.
To duża odwaga chcieć wszystko zmienić, kiedy jest się już ukształtowanym artystą, w dodatku poza ojczystym krajem, rodziną, w nieznanym, obcym środowisku, słabo jeszcze znając język. W Polsce dużo grałaś koncerty, nagrania, wielu kompozytorów pisało z myślą o Tobie.
– Uważałam, jak zresztą i dziś, że trzeba mieć przede wszystkim odwagę spojrzeć na to, co się dotychczas zrobiło. Zawsze można lepiej, inaczej. Dopóki będę grała, nigdy nie zatrzymam się w poszukiwaniach. A odwaga? Muszę ją mieć, bo jak bez niej mogłabym na przykład podjąć się nagrania sześciu solowych suit Bacha? To jedno z moich największych osiągnięć wykonują je przecież tylko najwięksi wiolonczeliści.
Po pięciu latach studiów na Sorbonie, doktoracie właśnie na temat interpretacji i metody pedagogicznej André Navarry, która to praca została również wydana (Une rencontre avec André Navarra et sa méthode d’enseignement du violoncelle) zajęłaś się pracą pedagogiczną.
– Granie stawiam zawsze naszym miejscu mojej działalności, a to że zajęłam się pedagogiką, jest w dużym stopniu zasługą Navarry, ale także moich dotychczasowych doświadczeń. ci. Od kilkunastu lat jestem profesorem konserwatorium w Wersalu, uczelni istniejącej od ponad stu lat, w której kształci się ponad półtora tysiąca muzyków. Mam tam klasę, zawsze około 20 uczniów. Pracuję z nimi w właściwie sama i poświęcam im dużo więcej czasu niż przewidziane moim etatem 16 godzin w tygodniu. Dopiero od nie- dawna mam asystentkę, ale tylko przez trzy godziny w tygodniu. -Przypatrywałam się kiedyś Twojej pełnej pasji pracy w Konserwatorium z dziećmi i młodzieżą w różnym wieku, z różnych zakątków świata i ze zdziwieniem zauważyłam, że zawsze sama im akompaniowałaś. -Bo jestem także pianistką, a w Konserwatorium nie ma etatu akompaniatora. Ucząc chcę przekazać moim uczniom nie tylko zasady techniki gry, dokładne poznanie instrumentu, wszystkie moje umiejętności, doświadczenia, ale przede wszystkim całą moją ogromną miłość do muzyki. To niezwykle pasjonujące zajęcie. Uważam, że w życiu każdego artysty przychodzi taki czas, kiedy powinien się zająć pracą pedagogiczną i przekazać swoje doświadczenia młodym. A poza tym to niezwykłe, ciekawe spotkania. Dbam, aby za- chować właściwe proporcje i nie zmieniać osobowości moich uczniów. Chcę im pomóc w odnalezieniu ich własnej drogi. -Jesteś stale zapraszana do prowadzenia kursów interpretacji, przed laty byłaś w Łańcucie, w roku 1988 jako T jedyna przedstawicielka Francji uczestniczyłaś w Międzynarodowym Kongresie Pedagogów uczących na instrumentach smyczkowych, na Taiwanie….a od dwudziestu lat prowadzę klasę mistrzowską w Pont Saint-Esprit na Międzynarodowych Spotkaniach Muzycznych, którym patronuje znany i ceniony skrzypek Ivry Gitlis.
-W roku 1994 zredagowałaś i wy- dałaś podręcznik nauki na wiolonczeli przeznaczony dla dzieci Je commence le violoncelle. To pionierska praca. Nikt dotąd nie opracował takiego podręcznika. Ukazało się właśnie jego siódme wydanie. Jest to zbiór kilkunastu utworów muzycznych napisanych na jedną lub dwie wiolonczele, także z towarzyszeniem fortepianu, w Twoim opracowaniu, specjalnie napisanych przez polskich i francuskich kompozytorów. Ilustrowały je swoimi rysunkami dzieci.
– Moim celem było wprowadzenie współczesnej muzyki, współczesnych brzmień w świat dziecięcej wyobraźni, która doskonale je przyswaja. Teraz pracuję nad następnym zbiorem Violon celle, mon ami, także przeznaczonym dla początkujących wiolonczelistów. Ukazują się też kolejne pozycje innej serii mojego pomysłu, mianowicie Au- tour du violoncelle, do której utwory na moje zamówienie napisali m. in. Antoine Tisné, Dominique Probst, Adrienne Clostre, Amaury du Closel, Alexandre Gasparov, Harry Cox, Piotr Moss, Alina Piechowska z osobistymi dla mnie dedykacjami, jak choćby właśnie wydane Moment musical Krystyny Moszumańskiej-Nazar.
– Starannie wydane, w oddzielnych zeszytach, z tytułowymi ilustracjami zamówionymi specjalnie także przez Ciebie dla tego cyklu u znanych francuskich malarzy, grafików, rzeźbiarzy, z którymi się przyjaźnisz. – Malarstwo i wszelkie sztuki plastyczne zawsze były i nadal są mi bliskie. Sama też chętnie maluję, zwłaszcza kiedy jestem u siebie na wsi i mam trochę więcej czasu na tę drugą, bardzo ważną dla mnie pasję.
– Przede wszystkim jednak koncertujesz, nagrywasz płyty.
-Tak i to sporo- we Francji, Niemczech, Hiszpanii, we Włoszech, swego czasu w Afryce Południowej, Izraelu, a właśnie dostałam zaproszenie do Meksyku. Mam w repertuarze ponad 150 utworów na wiolonczelę solo. Chętnie gram też z pianistką Carmen Daniela, skrzypaczką Christine Edinger, od trzech lat dość często z Claudem Maillos wykonujemy formy sonatowe. Jestem naturą romantyczną, ale gram dużo muzyki XX wieku, bo interesuje mnie sonorystyka, wybieram utwory ekspresyjne. Piszą dla mnie m. in. Closel, Cox, Regis Campo, Chaya Arbel, Moss, Piechowska, Sielicki, jest już ponad 30 utworów mnie dedykowanych. Lubię prawykonania. Czuję wtedy, że to ja daję życie tym nowym, nie- znanym jeszcze utworom ale i że spoczywa na mnie duża za to odpowiedzialność. Ważne są osobiste kontakty i przyjaźń z kompozytorami, których utwory się wykonuje.
– Grasz od niedawna na zupełnie nowym instrumencie-ART 2000-zbudowanym przez francuskiego lutnika Rogera Lanne. Nad konstrukcją tej nowej wiolonczeli Lanne pracował prze- szło dwadzieścia lat. – To ciekawy instrument-ma nieco inny niż tradycyjna wiolonczela kształt, bardzo współczesny, elegancki, pozwala na nowe rozwiązana brzmieniowe. To jakby połączenie brzmienia wiolonczeli z wiolą da gamba. Miałam swój udział w powstawaniu ART, więc gry- wam na nim. Dla wytwórni płytowej Matthoeus nagrałam utwory Brittena i Cassado, a także specjalnie napisane na ten instrument utwory Mossa i Bot- temanne’a.
– Skoro mowa o nagraniach, to przy- pomnę, że masz w dorobku płyty z utworami Bacha, Tansmana, Straussa, Griega, Kodalya, również ciekawe nagra- nie z towarzyszeniem kory, czyli harfy afrykańskiej. Czy lubisz nagrywać?
– Jestem właściwie dzieckiem radia, bo mój ojciec pracował w nagraniach i często przyglądałam się tej pracy, ale też dlatego, że grałam w orkiestrze radiowej, lubię nagrywać, choć to co innego niż granie na żywo. Nagrywając myślę „do przodu » i „do tyłu ». Mam takie dwa ślady dźwiękowe w głowie, jakby podwójne myślenie. W nagraniu nie można jednak za dużo poprawiać, choć możliwości są prawie nieograniczone; nie można tego robić na przy kład z utworami Bacha.
– Przypomnę, że w październiku minęło dwadzieścia pięć lat Twojej pracy we Francji, z której to okazji odbył się koncert w Instytucie Polskim, połączony z promocją Twojej najnowszej płyty. Przypomnę też, że od pięciu lat, już drugą kadencję jesteś prezesem Towarzystwa Muzyków Polskich we Francji, organizacji o wieloletnich tradycjach, się- gających lat przedwojennych. W roku 1926 Stowarzyszenie Młodych Muzyków Polskich w Paryżu założył Piotr Perkowski; po wielu latach, w roku 1992 organizacja ta została reaktywowana przez przebywającego wówczas w Paryżu Jerzego Marchwińskiego, a następnym prezesem była Ewa Osińska.
We Francji, przede wszystkim w Paryżu, mieszka i pracuje sporo muzyków polskich i to oni tworzą tę organizację. Są wśród nich między innymi Elżbieta Chojnacka, Ewa Osińska, Elżbieta Sikora, Beata Halska, Teresa Czekaj, Ewa Talma – dyrektor działu muzycznego w Bibliothèque National, Danuta Dubois-z Ministerstwa Kul- tury, Maria Sartowa, Piotr Moss, Alina Piechowska. Zależy mi przede wszystkim na współpracy z francuskimi artystami, chcę zainteresować ich muzyką polską, bo mamy przecież nie tylko wspaniałych kompozytorów, dzisiaj i w przeszłości, ale także świetnych wykonawców. Staram się organizować jak najwięcej koncertów, spotkań z muzykami, na przykład z Dutilleux, Gitli- sem, Mossem, Żylis-Garą, Joanną Kozłowską, kwartetem „Joachim » z Amiens, w którym grają i Polacy, i Francuzi. Te concerts-rencontres odbywają Europy, lecz w Polsce jakoś nie występujesz…
– No właśnie. Po raz pierwszy po latach, w sierpniu zostałam zaproszona przez Stanisława Gałońskiego na festiwal „Muzyka w Starym Krakowie ». Grałam Brahmsa – z pianistą Andrzejem Pikulem, Pendereckiego i napisany dla mnie przez Krystynę Moszumańską-Nazar nowy Moment musical. Wy- konałam go właśnie na ART 2000.
– Zaledwie kilka tygodni po prawy- konaniu ukazał się on drukiem jako osobny zeszyt w redagowanej przez ciebie niezwykle starannie serii „Autour du violoncelle ». – To już szesnasty utwór na wiolonczelę w tej serii. Strona tytułowa ozdobiona jest za każdym razem innym obrazem, rzeźbą, rysunkiem wykonanym przez moich przyjaciół. Zawsze, w całej mojej działalności koncertowej, wydawniczej, społecznej, myślę o polskich artystach. Kieruję się zasadą, jaką wyznawał podziwiany przez mnie Dinu Lipatti: „Nie posługujcie się muzyką, służcie jej ».
Z Barbarą Marcinkowską rozmawia Teresa de Laveaux